W ramach tegorocznego festiwalu odbyły się zajęcia zatytułowane Jak pisać o animacji? Warsztaty z krytyki filmowej. Prezentujemy najciekawsze recenzje powstałe pod kierunkiem Jerzego Armaty.
Podczas 10. Międzynarodowego Festiwalu Filmów Animowanych ANIMOCJE obejrzałam wiele znakomitych filmów krótkometrażowych z całego świata. Mogłabym nawet zaryzykować tezę, że rok przymusowej izolacji z powodu pandemii Covid-19, sprzyjał produkcyjnemu skupieniu i zaowocował większą niż zazwyczaj ilością animacji na najwyższym artystycznym poziomie.
Zdecydowałam się jednak wyróżnić film, o którym można by powiedzieć, że na to nie zasługuje. Bo za krótki. Bo narysowany prostą, czarną, komputerową kreską. Bo wyszedł spod ręki osoby jeszcze niedoświadczonej w animacyjnym rzemiośle - studentki Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu.
Dlaczego warto pisać o filmie Agaty Szwarc „Patologiczna Krawcowa”? Jestem przekonana, że wiele innych konkursowych propozycji ma większe szanse na zdobycie uwagi widza ze względu na swoje walory plastyczne i potencjał emocjonalnych wzruszeń. Jednak, to właśnie ta krótka etiuda, animowana metodą lipsync (a więc metodą synchronizacji ruchu ust do przygotowanego wcześniej dialogu) sprowokowała mnie do refleksji o naturze animacji, jej właściwościach i jej granicach.
Tytułowa patologiczna krawcowa mówi głosem jednego z członków Grupy Filmowej Darwin a fabuła jest animowaną wersją kabaretowego skeczu tej grupy. Słyszymy rozmowę telefoniczną krawcowej z klientem. Klient chce uszyć garnitur, oczywiście tanio i oczywiście szybko. Ich absurdalny dialog jest karykaturą typowych rozmów, podczas których właścicielki krawieckich umiejętności z pogardą traktują petentów, przeszkadzających w pracy, i w życiu w ogóle.
Film trwa dokładnie jedną minutę. Można by zapytać, czy to wciąż jest film? Czy tak krótka forma jest w stanie pomieścić to wszystko, z czym film się kojarzy?
Norman McLaren, wybitny kanadyjski animator, twierdził, że obraz w pojedynczym kadrze filmu jest mniej istotny niż wrażenie ruchu, które powstaje pomiędzy kadrami i rodzi się w oczach i umyśle widza. Potrzebne są zatem co najmniej dwie klatki, żeby ten fenomen mógł zaistnieć. Czy taka ilość wystarczy, żeby powstał film?
W swojej wieloletniej przygodzie z animacją nie spotkałam się z tak radykalnymi propozycjami. Ale już film, w dodatku animowany, składający się z zaledwie jednej sekundy zdobył światowy rozgłos i uznanie. Mowa tu o „The one second film”, autorstwa Nirvana Mullicka (informację podaję za IMdB, inne źrodła wskazują wielu autorów). Stworzony w 2001 roku, składa się z 12 wielkoformatowych obrazów, sfotografowanych dwukrotnie, by w efekcie uzyskać 24 klatki na 70-cio milimetrowej kliszy filmowej. Ten eksperyment jest rodzajem krytycznego dialogu z formą filmową: 24 klatkom animacji towarzyszą napisy końcowe - ang. credits - trwające 86400 klatek (czyli około 60 minut). Są tam wypisani wszyscy autorzy obrazów (była to praca kolektywna) oraz donatorzy, finansowo wspierający produkcję.
Tego typu odważne posunięcia zainspirowały wielu twórców do podjęcia wyzwania krótkiej formy. Podczas siódmej edycji Festiwalu Polskiej Animacji O!PLA miałam okazję obejrzeć film Moniki Kuczynieckiej p.t. „Politycy”, trwający zaledwie …. 3 sekundy (myślę, że w przypadku tej grupy społecznej, to maksymalny czas, który warto im poświecić).
Wspomniany przez ze mnie Festiwal O!PLA stworzył specjalną konkursową kategorię „Animowane fraszki”. Dedykowana jest imieniu Andrzeja Czeczota i filmy tam zgłaszane nie mogą mieć więcej niż półtorej minuty. Większość z nich trwa około 60 sekund. Interesuję mnie, dlaczego artyści-animatorzy decydują się na stworzenie filmów tak krótkich, że wydawałoby się niemożliwością zmieszczenie w nich jakiejkolwiek przyzwoitej narracji?
Argument, że krótki film to mniej żmudnej pracy, nie jest w moim odczuciu najważniejszy. Podniecającym wyzwaniem dla animatora jest możliwość kondensacji treści w oszczędnej formie, niczym gazu w butelce coca-coli - po odkręceniu nakrętki bąbelki przez krótką chwilę intensywnie łaskoczą nos. Film animowany świetnie się nadaje do takich eksperymentów na wrażliwości widza. Opowiadana historia może zostać zakodowana w postaci metafory - nie tylko narracyjnej, fabularnej - ale także wizualnej. W historii animacji jest wiele przykładów filmów bogatych w niewerbalną treść. Jedno z moich ulubionych dzieł polskiej szkoły animacji, film „Droga” w reżyserii Mirosława Kijowicza, w 4 minuty i 15 sekund opowiada o paradoksie życiowych wyborów człowieka. Skondensowana metafora prowokująca do szukania podobieństw we własnym życiu, pełna niuansów i subtelności, nie daje się streścić słowem w tak krótkim czasie.
Wracając do Pani Krawcowej (lub Pani z ZUS’u, pana z Castoramy, dowolnej urzędniczki lub sprzedawczyni), o narysowanych przez Agatę Szwarc postaciach możemy dowiedzieć się wiele więcej, niż sam dialog jest nam w stanie przekazać. Ten film ma siłę przywoływania podobnych rozmów, o nierównym rozkładzie sił i argumentów po obu stronach słuchawki. Z łatwością możemy „narysować” siebie samego w takiej sytuacji i, dzięki dowcipnej puencie, z dystansem na nią spojrzeć. Ten film to także znak naszych czasów - wszystko dzieje się szybko, nie ma czasu na długie rozważania. Decyzje trzeba podejmować natychmiast, na podstawie niepełnych i sprzecznych informacji, a jej efektów zupełnie nie sposób przewidzieć.
Film do obejrzenia na Facebook Grupy Filmowej Darwin.
Michelle Brand w krótkometrażowym filmie Any Instant Whatever w artystyczny sposób poddaje analizie czasowość. Animacja stworzona w 2019 roku, można powiedzieć, niestety idealnie wpasowuje się w dzisiejsze realia pandemiczne. Twórca używa malarstwa jako medium swojej idei, płynnie przechodząc przez różne jego kierunki, opisując przy tym abstrakcję tłoczącą się wewnątrz czterech ścian umysłu umieszczonego w dzisiejszej zaistniałej, patowej sytuacji. Teraz jednak czas nie jest głównym aspektem naszych obserwacji i odczuć, chociaż w nim istniejemy i przez niego przemijamy, lecz my, ludzie, którzy pomimo upływającego czasu stoimy w miejscu i których wnętrza, tak jak i zewnętrza, przechodzą kwarantannę.
Początkowo wszyscy siedzimy w pokoju. Na krześle, które znamy, opierając się o stół, który czujemy. Z czasem zauważamy, że mimo że słońce stale wschodzi i zachodzi, to przedmioty, chociaż oświetlane pod różnym kątem, nie zmieniają się. Czy z nami będzie tak samo?
Zaczynamy myśleć, a myślenie początkowo niewinne, powoli staje się natarczywe. Obserwujemy ten sam pokój już z innej perspektywy. Może to, co znamy, jednak nie jest rzeczywistością? Może to wszystko odgrywa się w naszej głowie? Pytania powodują wątpliwości, a przez to każde znane nam wcześniej urządzenie, mebel, przedmiot zdaję się nam obce. Co, jeśli ja w tym obcym sobie pokoju również siebie nie poznaję? Trochę się zmieniłem, przybyło mi trochę kilogramów, z nudów zmieniłem fryzurę, czy to nadal ja? Próbuję przeanalizować swoje ciało, rozkładam je na części pierwsze. Komórki, tkanki, kości, organy, na zewnątrz skóra. Cieńsza niż zwykle, tak łatwo ją rozerwać.
Sama jestem rozdarta. Nie poznaję mojego pokoju, nie poznaję swojego wnętrza. Wszystko staje się jednolite, a zarazem w częściach. Moja skóra otacza mój pokój. Jestem teraz jego częścią. Taki dostałam rozkaz, ciekawe, czy kiedyś się uniezależnię. Nie wiem, co będzie kiedyś, stale się o to martwię. Boję się, a może czekam na to, że w końcu zamiast czegokolwiek, poczuję nicość.
Na początku wszystko zdaję się zwyczajne, widzimy postać w pokoju siedzącą na krześle przy stole. Jest nam obca. Zwracamy uwagę na istotę czasu, który upływa. Płynie coraz szybciej, a razem z tym czasem zauważamy, że zaczynamy sympatyzować ze znajomym już nam bohaterem animacji. Wszystko staje się coraz bardziej rozczłonkowane, a zarazem płynne. Kiedy już następuje chaos i pokój nie jest już rozpoznawalny, zaczynamy w całej tej abstrakcji widzieć siebie. Pokój staje się naszym nie-pokojem. Chaos odzwierciedla naszą wewnętrzną codzienność, która razem z nami zamknięta jest w czterech ścianach. Ten chaos nie ustaje, a nawet staje się intensywniejszy. Czekamy na koniec. Co będzie tym końcem, jak to się skończy i czy znajdziemy nasz spokój?
Nad tym zastanawia się ta artystyczna animacja, pełna nie tylko kolorów, ale i niewiadomych. Może nam opowiedzieć historię o nas samych, zamkniętych w czasach pandemii, odizolowanych od reszty, ale nie od samego siebie. Izolacja może wpływać negatywnie na naszą psychikę, co może prowadzić do różnych skutków. Za pomocą kierunków w sztuce takich jak kubizm, abstrakcja geometryczna, następnie przekształcająca się w organiczną, ilustruje zagubienie i wewnętrzny zamęt. Również muzyka zachowuję się tak jak obraz, początkowo słyszymy ambient, który później przekształca się w urwane dźwięki i która splata się razem z częściami filmu. Wszystko to wydaje się zmierzać do meritum, które może się stać rozwiązaniem lub końcem naszego doznania. Sami musimy to przeżyć, oglądając animację lub odczuwając naszą rzeczywistość.
Czy to, co stale odczuwamy, potrafi przejść w coś, co określamy jako nicość? I czy ta nicość może być naszym rozwiązaniem?
Mam wrażenie, że największe emocje wzbudzają w ludziach rzeczy, które w jakiś sposób ich dotyczą. Przeczytałam kiedyś, że ludzki mózg najbardziej lubi to, co już zna. Nie wiem, czy to stwierdzenie jest zgodne z prawdą, ale w moim przypadku kilkakrotnie miało okazję się potwierdzić. Gdy pierwszy raz słucham jakiegoś nowego utworu, zawsze zaczyna mi się podobać tak naprawdę dopiero, gdy posłucham go po raz drugi, gdy oglądam filmy, najbardziej oddziałują na mnie te, do których w jakiś sposób mogę się odnieść lub z czymś utożsamić, nawet z jakimś malutkim fragmentem. Tak samo było w tym przypadku. Dziesiąta edycja festiwalu Animocje, film Washing Machine w reżyserii Alexandry Májovej, świetny pod względem estetycznym i technicznym. Prostota, kreska i dobór kolorów w tej animacji bardzo przypadły mi do gustu i myślę, że idealnie współgrają z opowiedzianą historią.
Pierwszą rzeczą, która zwróciła moją uwagę, było to, że moja pralka zachowuje się w bardzo podobny sposób, przez co od pierwszej minuty seansu czułam dużą sympatię do tego filmu. Najbardziej urzekła mnie fabuła. Poprowadzona w zabawny, uroczy, nieco absurdalny sposób na długo pozostanie w mojej pamięci. Uważam, że personifikacja urządzenia, które każdy z nas posiada w domu, w tak pocieszny sposób, była naprawdę świetnym pomysłem. Od teraz za każdym razem, gdy moja pralka rozpocznie swoje tańce, będę miała przed oczami ten film. Zresztą pewnie już zawsze, nawet gdy nie będzie akurat spacerować po pralni, będę patrzeć na nią w zupełnie inny sposób. Będę myśleć o tym filmie także w momentach, gdy tylko ktoś wspomni o odwiecznej tajemnicy sąsiadów robiących całoroczne remonty w blokach mieszkalnych, ponieważ uważam, że została ona rozwiązana w tym filmie. Z wielu świetnych filmów, które obejrzałam podczas tegorocznych Animocji, ten jest zdecydowanie moim ulubionym i myślę, że jeszcze przez długi czas będzie poprawiać mi humor podczas wykonywania codziennych czynności.
A jak jest u ciebie, czy twoja pralka też tańczy?